Po zaprzestaniu transportów wysiedleńców do Generalnej Guberni (marzec 1941 r.) polityka niemieckich władz okupacyjnych zmieniła się. Polaków postanowiono wykorzystać do niewolniczej pracy na terenie Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie. Niemcy obawiając się, że Polacy zgromadzeni w jednym miejscu będą organizować potajemną działalność konspiracyjną, postanowili utworzyć obozy dla wysiedleńców. W tym celu powstały Auffanglagers – obozy przechowania.
Jak w obozie koncentracyjnym
W lipcu 1941 obóz zmienił nazwę z przesiedleńczego na przechowania. Nastąpiła także zmiana nazwy wsi z Potulitz na Lebrechtsdorf. Kolejna reorganizacja nastąpiła 1 września 1941. Lebrechtsdorf stał się podobozem dla obozu koncentracyjnego Stutthof. Ten ostatni w oficjalniej nomenklaturze nazywał się „wychowawczym obozem pracy”. Wprowadzono schemat władzy typowy dla obozów zagłady (koncentracyjnych): komendant urzędował w obozie macierzystym, a w filii rządził naczelnik obozu (Lagerfführer). Naczelnikiem obozu Lebrechtsdorf został Max Pauly. Był jednocześnie komendantem obozu w Stutthofie i komendantem obozów podległych gdańskiej Centrali Przesiedleńczej: Potulice, Smukała i Toruń. Oprócz straży obozowej i SS-manów z pobliskiej szkoły, więźniów strzegła kompania z SS-Totenkopfverbände Stutthof. Z ramienia komendanta najwyższą władzę w Lebrechtsdorf pełnił SS-Untersturmführer Paul Ehle. Wraz z nowym kierownictwem do obozu przybyła załoga ze Stutthofu.
W Potulicach przebywało wówczas 2 393 więźniów, tj. więcej niż wcześniej. Ze wspomnień więźniów wynika, że wtedy znacznie pogorszyły się warunki bytowe i traktowanie za sprawą SS-manów przybyłych ze Stutthofu. Sprowadzeni zostali też więźniowie funkcyjni (kapo), którzy razem z SS-manami zduplikowali krwawy nadzór nad więźniami. Od klasycznych obozów zagłady Lebrechtsdorf różnił się tylko brakiem komór gazowych i krematorium.
Zapamiętali oprawców
We wspomnieniach więźniów zachowały się nazwiska oprawców, szczególnie polskiego pochodzenia. – Zniemczony Polak o nazwisku Nowakowski, katował więźniów na terenie starego obozu. Było słychać okropne jęki, które dochodziły z lochu więzienia. Pamiętam też innego kapo, też zniemczonego Polaka o nazwisku Granica, który chodził stale z pejczem i bił bez względu na to, czy to był mężczyzna, kobieta, czy też dziecko. Ten drugi działał na terenie nowego obozu i miał donosicieli, z których jedno nazwisko zapamiętałem, to Mówiński – wylicza Stanisław Gapiński.
Po latach przed Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich zeznawał m.in. Adam Groblewski z Inowrocławia (r. 1930). – Wysokie funkcje w administracji obozu pełnili również Polacy, tzw. kapo: Granica, Stencel, Jopek i wielu innych, Każdy barak miał swego kapo, którego nagradzano za zabicie więźnia. Nazwisko Jopek było znane wszystkim dzieciom, nie mówiąc już o starszych. Był on bardziej znanym oprawcą, niż sam komendant – czytamy we wspomnieniach Adama Groblewskiego.
Odważne zakonnice
Więźniowie nie mogli za bardzo liczyć na pomoc z zewnątrz. Wszyscy Polacy głodowali podczas okupacji niemieckiej. Żywność była limitowana (kartki), a dla „podludzi” normy były bardzo niskie. Więźniowie wspominają, że w początkowym okresie pomocy udzielały siostry zakonne. – Na teren obozu mogły wchodzić zakonnice. One podkradały chleb z kuchni. Jakoś tak kombinowały, że chorym chłopakom, około dwudziestu osobom, dostawało się suchy chleb z kuchni. Zawsze jakiś chleb był – opowiada Stanisław Kamiński. Pomocy udzielały potajemnie, gdyż takie działania były niezgodne z okupacyjnym prawem i surowo karane przez Niemców.
O dzielnych zakonnicach wspominają inni więźniowie. – Dzieci zapadały masowo na choroby zakaźne i były zabierane do tzw. szpitala, w którym nie było lekarza i potrzebnych lekarstw. W tym szpitalu znajdowały niechybną śmierć. W tym miejscu trzeba wspomnieć cichą bohaterkę – siostrę zakonną, która chcąc ratować te dzieci, dobrowolnie przekroczyła bramę obozu. Prócz swoich dobrych rąk i pocałunków, nic więcej jednak nie mogła dać skazanym na szatańską nienawiść – podkreśla Bronisław Madeja.
Baraki „murzyńskie”
Od jesieni 1941 przystąpiono do rozbudowy obozu. Początkowo powstały trzy tzw. murzyńskie baraki. Przypominały gigantyczne psie budy o długości ok. 70 m i szerokości ok. 8 m, wysokie zaledwie na 1 metr. – Niedokładnie położone deski na dachu powodowały powstanie szerokich szpar, którymi lała się woda, a zimą sypał się śnieg – podkreśla Bronisław Maliszewski. – Na moją rodzinę, składającą się z 5 osób, przypadało nie więcej niż 4 metry kwadratowe powierzchni barłogu – dodaje Maliszewski. Warunki w nich panujące były okropne. Do baraków prowadziły dwa wejścia, wewnątrz nie było podłóg. W osi baraków biegł ganek szerokości ok. 1,2 m, a z obydwu stron znajdowały się boksy do spania szerokości ok 3,4 m. – Więźniów układano głowami do ścian, nogami do środka. Wszyscy spali razem, bez względu na płeć i wiek, ogrzewając się nawzajem własnymi ciałami. Często zdarzało się, że jedni drugich kopali nogami po twarzy lub w głowę. [...] W baraku nie było światła elektrycznego, rozpalanie otwartego ognia było surowo zabronione. [...] W całym baraku były dwa małe okna. [...] Latem warunki życia były trudne z powodu ogromnej ilości robactwa-pasożytów, a w szczególności wszy, pcheł, pluskiew, karaluchów i mendowszy. [...] Zimą było jeszcze gorzej, ponieważ śnieg podczas zawieruchy wchodził w każdą, nawet najmniejszą szparę. Nie raz nie mogłem oderwać przymarzniętej słomy od bluzy lub innej części odzieży na której spałem – opisuje Maliszewski. – Wydzielono nam 3 metry kwadratowe na sześcioosobową rodzinę. Były to boksy jak dla bydła. Leżeliśmy na gołej ziemi w barłogu, podłóg w baraku nie było. Hulał wiatr i panował stale przewiew, gdyż w ścianach były szpary i dziury. Dach nie był przykryty papą.[...] Dach baraku był spadzisty i sięgał aż do ziemi, przez co nie można było ani stać, ani siedzieć. Można było tylko leżeć. Wszystkie rodziny leżały ściśnięte – jedna obok drugiej. Baraki na noc były zamykane. Nie było w nich wody i kanalizacji – dodaje Urszula Gacka. – Baraka, a raczej szopa miała boczne ściany wysokości 1 metra, z dużymi szparami, przez które w czasie zimy nawiewał śnieg. [...] Barak był tak przeludniony, że średnio na 5 osób przypadało 1,5 metra kwadratowego – podkreśla Maria Jankowska zd. Górska. W barakach panował fetor i zaduch, podczas opadów panowała wilgoć. W takich warunkach ok. 2,5 tys. osób spędziło zimę 1941/1942. – Codziennie wracałem do pracy wzdłuż prowizorycznych baraków, z których dochodził chóralny kaszel i płacz dziesiątków dzieci. [...] W tych warunkach obozowy szpital zapełniał się chorymi dziećmi, które niedożywione, wręcz zagłodzone, oczekiwały tu na nieuchronną śmierć – komentuje Modest Mantaj.
Intensywna rozbudowa
Niemcy początkowo planowali budowę 20 baraków mieszkalnych. Koszty oszacowano na 2 miliony marek. Przewidywano, że personel obozu stanowić będzie 65 członków SS i ok. 200 strażników. Rozbudowano administrację na potrzeby inwestycji. Na czele administracji w 1941 r. stał SS-Untersturmführer Otto Neubauer (od 1 lutego 1942 r. SS-Untersturmführer Alfred Zapke). Rozrosła się komórka transportowa (samochody ciężarowe). Docelowo miało tu być 10 tysięcy osadzonych. Pierwsze baraki do użytku oddano w marcu 1942 r. W czerwcu zdecydowano, że musi powstać 30 budynków. Ostatecznie prace ukończono jesienią 1942 r.
Budynki powstały siłami więźniów. – Niedaleko pałacu koło drogi był duży plac ziemi. Duży gliniany pagórek, a niżej drzewa i krzewy i w dolinach woda. Zadaniem było całą powierzchnię, ponad hektar ziemi, wyrównać. Były położone szyny, wstawione wózki na czterech kołach, wywrotki zwane lory. Ziemię, glinę kładło się łopatami na lory i wywożono w dolinę. Do jednej lory było 2 mężczyzn i 2 kobiety. Glina była bardzo twarda, rąbano ją kilofami na kawałki. Gdy wózki były pełne, to każdy swoje musiał pchać na miejsce przeznaczenia. Tam były wywracane, opróżniane i z powrotem pchane po ziemię. Pracowaliśmy przy tym kilka tygodni. A przy każdej pracy pilnowali nas wachmani. Nawet, gdy ktoś chciał iść do ubikacji, to musiał się zgłosić do wachmana i on odprowadzał i przyprowadzał. A była to drewniana budka z drążkiem i wykopanym dołem w środku – wspomina Anna Łosoś. – Mężczyźni robili baraki, znosząc na plecach z lasu kloce, bo ludzi wciąż przybywało. Kobiety rozbierali różne budowle i na taczkach tę cegłę wozili – dodaje Klara Zawacka. Prace ziemne wiosną 1942 r. wykonał oddział więźniów nazwany „Erdkolonne”. Pracami tego oddziału kierował angedojczowany bydgoszczanin Bukowski (cywilny pracownik obozu). Za powstanie baraków odpowiedzialny był specjalny zespół: kierownictwo budowy (Bauleitung). Na jego czele stał SS-Oberscharführer Hans Nelissen. W skład zespołu wchodzili: fachowcy budowlani, magazynierzy, kierowcy, pomocnicy, obsługa biurowa (Niemcy jako pracownicy cywilni i polscy więźniowie) – Praca w „Erdkolonne” była ciężka. Ładowanie piasku na wózki oraz przewożenie go na rozklekotanych torach dla ludzi wygłodzonych, nieraz od dłuższego czasu, nie było łatwe. Toteż wcale nie rzadkie były przypadki zasłabnięć pracujących, krwotoków z nosa, szczególnie u kobiet. Kręcący się często po placu budowy Tennstaedt oraz kierownik budowy SS-Oberscharführer Hans Nelissen, nie szczędzili bicia i krzyków – opisuje Jan Dolny. – Kanałem Noteckim barki dowoziły materiały, tj. belki, listwy, papę, cegły, cement, żwir i piach, a więźniowie przenosili je własnymi rękami na wielki plac budowy, Od Kanału do obozu przez łąki było około 1 km drogi. Z mamą jako para, po jednej belce lub po 3-4 deski nosiło się pod pachą do obozu. I tak krążyło się całymi dniami, aż do nocy, Listwy były lżejsze, więc trzeba było wziąć ich więcej. Moja mama od tego noszenia odbiła sobie mięsień pod pachą – dodaje Krystyna Nadolna. Więźniowie musieli też przygotować drewno budowlane. – Były wycinane drzewa, które przecierano ręcznymi gatrami. Drewno to było noszone ręcznie po kilka osób około 1 kilometra od gatrów – pisze Jan Dalecki.
Niemcy byli na tyle perfidni, że do budowy baraków zmuszali osoby, które odwiedzały więźniów i przynosiły dla nich paczki. – W październiku [1941 r.] zaczęto budować nowy obóz. Więźniowie musieli na plecach z barek stojących na Kanale Bydgoskim nosić do pałacu materiał budowlany, jak cement, belki i deski. Odległość wynosiła ponad kilometr. Do roboty zaprzęgano również tych, którzy w niedzielę przyjeżdżali w odwiedziny – podaje Maria Wasik zd. Gackowska. Wg więźnia Jana Dolnego, był to pomysł samego komendanta Tennstaedta: – ...stało się regułą, że odwiedzający swoich bliskich zamkniętych w obozie, musieli pracować kilka godzin przy budowie obozu. Pewnej niedzieli „zaangażował” wszystkich do prac ziemnych na terenie obozu, innym razem do tłuczenia kamieni, a latem w okresie najbardziej intensywnej budowy, siłami gośćmi rozładował przycumowaną do prowizorycznej przystani na kanale bydgoskim barkę z cegłą, a następnie z drewnem. Od przystani do nowego obozu był spory szmat drogi, a cegły czy też deski należało przenieść aż na plac budowy. Goście, zanim zobaczyli się ze swoimi, musieli przyczynić się do budowy nowego obozu.
Baraki powstały na miejscu pochówku pierwszych ofiar obozu (tzw. lagrowców). Były słabo ogrzewane i oświetlone. Warunki pobytu w stosunku do pomieszczeń w pałacu i baraków „murzyńskich” były i tak dużo lepsze. Teren obozu otaczały dwa płoty z siatki, zwieńczonej na szczycie drutem kolczastym. Wg więźniów w nocy były pod napięciem elektrycznym. Wartownicy pilnowali w budkach. Wał ziemny, usypany dookoła obozu, miał utrudniać obserwację tego, co się działo wewnątrz.
Oprócz baraków więźniowie i osoby ich odwiedzające pobudowały kilka budynków mieszkalnych dla załogi obozu.
Wzrost liczby osadzonych
W styczniu 1942 r. doszło do kolejnej reorganizacji systemu zarządzania obozami na terenie Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie. W sferze administracyjno-gospodarczej obóz podlegał ponownie Centrali Przesiedleńczej w Gdańsku. Rolę komendanta przejął inspektor Policji Bezpieczeństwa. Pośrednikiem pomiędzy inspektorem policji a naczelnikiem obozu był pełnomocnik dla inspekcji obozów Centrali Przesiedleńczej SS-Hauptsturmführer Göring (w marcu zastąpił go SS-Sturmbannführer Dyroff).
Po przywróceniu (w styczniu 1942 r.) zarządu Centrali Przesiedleńczej, nastąpił gwałtowny wzrost liczby osób osadzonych. Z początkiem lutego funkcje naczelnika objął były kierownik obozu przesiedleńczego Waldemar Tennstädt, natomiast kierownika administracyjnego – Alfred Zapke. Lekarzem został Leon Konkolewski. Nowa kompania wartownicza SS liczyła początkowo 37 mundurowych. We wrześniu nastąpiła kolejna reorganizacja. Pod Lebrechtsdorf podlegały obozy w Smukale i w Toruniu. Strukturę obozu zmieniono we wrześniu 1942 r.
Od lipca 1941 r. do końca 1942 r. przez obóz przeszło 8233 wysiedleńców, z czego 6262 byli to wysiedleńcy z polskich gospodarstw rolnych, z terenu okręgu pomorskiego, opróżnionych na potrzeby Niemców (głównie z Besarabii). Pozostali to więźniowie różnych obozów przeniesieni do Lebrechtsdorf oraz osoby karnie skierowane przez Gestapo. W 1942 r. Lebrechtsdorf był już centralnym obozem przesiedleńczym Centrali Przesiedleńczej w Gdańsku. O ile 1 sierpnia 1941 r. znajdowało się 893 więźniów, to w grudniu 1941 r. było 2395, a w grudniu 1942 r. – 4069. To był dopiero początek masowych akcji wysiedlania i pozbywania się polskości z okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie.
BIBLIOGRAFIA
Wspomnienia
Białkowska W., Mikołajki. Historia wsi i jej mieszkańców, Mikołajki 2019.
Dolny J., Wspomnienia z obozu w Stutthofie i Potulicach, Gdańsk 2020.
Dalecki J., Moje 1159 dni dzieciństwa za kolczastym drutem, Nowe Miasto Lubawskie 2002.
Nadolna K., Moje przeżycia w hitlerowskim obozie w Toruniu i Potulicach, Chełmno 2009.
Obozy Hitlerowskie na Pomorzu Zachodnim i Gdańskim w latach drugiej wojny światowej. Materiały z konferencji naukowej red. L. Janiszewskiego, Szczecin 1989.
Żywi i martwi o hitlerowskim obozie Potulice 1941 - 1945, red. T. Samselski, Bydgoszcz 1997.
Opracowania
Jastrzębski Wł., Potulice: hitlerowski obóz przesiedleń i pracy (luty 1941 - styczeń 1945), Bydgoszcz 1967.
Jastrzębski Wł., Jaszowski T., Potulice oskarżają, Bydgoszcz 1968 r.
Jastrzębski Wł., Hitlerowskie wysiedlenia z ziem polskich wcielonych do Rzeszy w latach 1939 – 1945, Poznań 1968.
Lasik A., Status obozu w Potulicach w latach 1941 – 1945 na tle obozów podlegających Głównemu Urzędowi Bezpieczeństwa Rzeszy i Inspektoratowi Obozów Koncentracyjnych, [w:] Obóz w Potulicach – aspekty trudnego sąsiedztwa polsko-niemieckiego w okresie dwóch totalitaryzmów, red. A. Paczoska, Bydgoszcz 2005.
Maliszewski B., Baraki murzyńskie w obozie Potulice, [w:] Obozy Hitlerowskie na Pomorzu Zachodnim i Gdańskim..., s. 172 – 182.
opracował Mariusz Gratkowski – Muzeum Ziemi Krajeńskiej w Nakle
Fot. Instytut Pamięci Narodowej.
Utwór objęty autorskimi prawami majątkowymi
Licencja CC-BY-NC.