Samopomoc Wieźniarska i ruch oporu więźniów
Więźniowie niemieckiego obozu Potulitz/Lebrechtsdorf w czasie II wojny światowej starali się przede wszystkim przetrwać i ochronić swoje rodziny od śmierci. Znalazła się też grupa odważnych więźniów, która podjęła się walki z nieludzkim systemem i utworzyła Samopomoc Więźniarską, a następnie Obozowy Ruch Oporu.
W literaturze dotyczącej niemieckiego obozu Potulitz/Lebrechtsdorf nie poruszono sprawy ruchu oporu, jaki powstał wśród więźniów. Jedyną publikacją na ten temat są wydane przez Instytut Kaszubski wspomnienia więźnia Jana Dolnego. W publikacji tej znajdują się kopie dokumentów zgromadzonych przez Fundację Generał Elżbiety Zawackiej (Archiwum Pomorskie Armii Krajowej). W archiwum tym autor odnalazł znacznie więcej interesujących materiałów. Niniejszy artykuł stanowi przyczynek do uzupełnienia luki.
Kaci z KL Stutthof
Obóz Lebrechtsdorf przypominał typowe obozy zagłady, jak np. KL Stutthof. Nie było jedynie komór gazowych, a w regulaminie nie przewidywano kary śmierci. Oprócz straży obozowej i SS-mannów z pobliskiej szkoły, więźniów strzegła kompania z SS-Totenkopfverbände Stutthof. Ze wspomnień więźniów wynika, że od jesieni 1941 r. znacznie pogorszyły się warunki bytowe i traktowanie za sprawą SS-mannów przybyłych ze Stutthofu. Sprowadzeni zostali też więźniowie funkcyjni (kapo), którzy razem z SS-mannami zduplikowali krwawy nadzór nad więźniami. Jan Dolny więzień KL Stutthof „zwolniony” w styczniu 1942 r., trafił do Potulic z grupą innych więźniów podobnie „zwolnionych” ze Stutthofu (1.02.1942 r.). Był wystraszony, gdy, tuż po dotarciu do Potulic, przywitał ich znajomy personel ze Stutthofu.
- Wreszcie otworzyły się drzwi i stanął w nich ... Neubauer. Ten diabeł jest tutaj? - pomyślałem. SS-Oberscharführer Otto Neubauer dobrze był znany wszystkim więźniom Stutthofu. Był jednym z najgorszych katów. Ten zawsze ponury morderca dziesiątków ludzi lubił dobijać kijem co słabszych więźniów - napisał we wspomnieniach Dolny - Byliśmy zaniepokojeni. Cóż to właściwe jest w tych Potulicach? [...] Potulice przez pewien okres były podobozem Stutthofu i spotkaliśmy tu - jako „starych znajomych” - nie tylko Naubauera - skomentował. Organizacja obozu w Potulicach była identyczna jak w obozach zagłady. Każdy barak miał swojego kapo, na czele grup robotniczych stał Arbeitskapo. Celem obozu w Potulicach była maksymalna eksploatacji więźniów, jako taniej siły roboczej i wyniszczenie więźniów poprzez trudne, nieludzkie warunki pobytu. Do pracy kierowani byli w zasadzie wszyscy poza nielicznymi wyjątkami. Od wiosny roku 1942, tj. po rozbudowie obozu, również nieletni i dzieci od 12. roku życia. Do pracy zmuszano jednak jeszcze młodsze dzieci, nawet 6-latki. Celowo stwarzano jak najgorsze warunki pobytu. Dzienna racja żywności przewidywała jedynie ok. 200 gramów chleba, zupę z warzyw, kawę zbożową. Wg niektórych badaczy było to zaledwie 800 kalorii. Na terenie obozu istniał szpital, ale praktycznie bez lekarstw. Polscy lekarze i nieliczny personel pomocniczy nie mógł wiele zdziałać. Przy ciężkiej, wielogodzinnej pracy oznaczało to, że z czasem więzień umrze z wycieńczenia. Śmierć miała nastąpić powoli.
„Nieregulaminowa” żywność
Więźniowie chcąc przeżyć próbowali na wiele sposobów zdobywać żywność. to było jednak nielegalne, wbrew „regulaminowi” obozowemu, za co groziły surowe kary. - Jedzenie było okropne: kapusta z robakami, gdy w zupie ktoś znalazł ziemniaka, to się ludzie kłócili w kolejce, kto ma go dostać. Z rana była gorzka kawa zbożowa, kawałek chleba i jakiś twaróg. Na obiad zupa z brukwi albo z kapusty. Mięsa w ogóle nie było. Obok obozu był majątek i niektórzy tam pracowali. Gdy ktoś na polu znalazł ziemniaka, przechował, zaniósł do obozu i go z tym złapano, to dostawał lanie i to publiczne. Zwoływano cały obóz. Na placu mieli takie łoże i bili tego, kto przyniósł coś z pola. Przychodził taki chudy, niezbyt wysoki, z pałą i publicznie go bił za karę, a wszyscy musieli na to patrzeć - stwierdził Stanisław Kamiński. Za „nieregulaminową” żywność Niemcy karali na różne sposoby. Takie zdarzenie zapamiętała Marianna Ptak zd. Kulczyńska z Mroczy: - Niemcy zachowywali się okropnie. Matka pracowała z grupą innych osób i w tym celu byli wywożeni pod Bydgoszcz. Pewnego razu grupa pracujących osób otrzymała wiadro marmolady. Niestety, zauważył to Niemiec. Wsypał do wiadra trzy łopaty piachu i kazał to jeść. Matka opowiadała, że nie szło tego jeść. Gdy Niemiec nie widział, to wyrzucali tę marmoladę z piaskiem za siebie.
Samopomoc Więźniarska
W tych nieludzkich warunkach powstała jednak zorganizowana forma oporu. Grupa odważnych więźniów postanowiła przeciwstawić się niemieckim oprawcom i podjąć walkę o uratowanie jak najwięcej osób. Powstała Samopomoc Więźniarska. Możliwości były niewielkie. Przede wszystkim chodziło o zdobywanie żywności, lekarstw oraz informacji o tym, co dzieje się na świecie i podtrzymywanie więźniów na duchu, poprzez rozpowszechnianie optymistycznych wiadomości o klęskach Niemców. Jerzy Sokołowski ps. „Sokół” wpadł na ciekawy, choć ryzykowny pomysł pozyskiwania informacji. Był kierowcą SS-Oberfuhrera Williga. Jak wspomina jeździł Mercedesem: - z wmontowanym wysokiej klasy odbiornikiem radiowym firmy Blau Punkt. Każdego dnia po oczyszczeniu samochodu, przed zakończeniem naszej pracy SS-man, kierownik warsztatu, osobiście odbierał ode mnie kluczyki samochodowe, sprawdzał czy drzwi są pozamykane i odnosił kluczyki na wartownię obozową. Udało mi się opanować sposób otwierania samochodu bez kluczyków i od lipca 1943 roku, w miarę istniejących możliwości, podczas pełnienia nocnych dyżurów, przeprowadzałem nasłuch radiowy. Wiadomości puszczałem w obieg wśród naszych więźniów. Mogłem obserwować, jak szybko rozprzestrzenia się ,,plotka", a właściwie wiadomości radiowe, w skupisku ludzkim jakim był obóz.
Żywność przez pewien czas mogły dostarczać rodziny, podczas niedzielnych odwiedzin. Z czasem tego zabroniono. Pozostało przemycanie z zewnątrz. - Żywność wpływała do obozu głównie z terenu wsi. Znaleźli się ludzie, którzy nie bacząc na własne niebezpieczeństwo, tę pomoc organizowali - zapisał Sokołowski. Niemcy bardzo nieprzychylnie patrzyli na pomaganie więźniom. Np. osoby odwiedzające Potulice w niedziele były zmuszane do pracy (budowa baraków obozowych, transport materiału budowlanego z barki na kanale), a niektórzy ofiarność przepłacili zesłaniem do potulickiego obozu.
Wielu więźniów życie zawdzięcza odważnym osobom, które pomimo szykan okazały wiele pomocy. Jednymi z nich była rodzina Betscherów z Występu. Takich osób było więcej: Kazimiera Kozłowska z Wiela (pow. chojnicki) oraz panie z powiatu wyrzyskiego zrzeszone Wojskowej Służbie Kobiet obwód Wyrzyski „Stodoły” na czele z komendantką Marta Aleksiewicz ps. „Józef”, „Józia” z Nakła, alumn seminarium duchownego w Wilnie Leonard Werchowski z pow. chojnickiego, alumn seminarium w Gnieźnie Feliks Ożga z pow. wyrzyskiego.
Represje
Niestety, dość szybko niemiecka załoga obozu zorientowała się, że wśród więźniów działa nielegalna struktura i wzmogli czujność. Kilka razy doszło do ,,wpadek”, które mogły kosztować życie. - We wrześniu 1943 przeszedłem śledztwo Sonderreferat-u, dotyczące ,,przemytu żywności” na teren obozu samochodem ciężarowym, którego byłem ,,Beifahrerem”, pomocnikiem kierowcy, wożącym koks ze stacji kolejowej w Nakle do kotłowni obozowej. Mimo pobicia nie wydałem kolegów i źródła pochodzenia żywności w przechwyconej paczce, utrzymując, że ukradłem ją znajdującym się na dworcu ,,Zugangom”, czyli nowym ,,posiłkom”, więźniom którzy byli przywożeni do obozu - opisał Sokołowski.
Innym razem Leonard Werochowski, który przewoził w dwóch walizkach leki dla obozowego szpitala, został aresztowany na dworcu w Nakle. Jak opisał we wspomnieniach Jan Dolny, sytuację uratowało brawurowe rozwiązanie. Dolny przekonał zastępcę głównego kapo Mówińskiego (kapo Granica szczęśliwie nie był obecny tego dnia), aby wprowadził w błąd komendanturę obozu. Przekonali jednego z dowódców, że lekarstwa są rzekomo dla ciężarnej żony Mówińskiego. Na prośbę zastępcy „Hauptkapo” oficer przedzwonił do nakielskiej policji i zażądał zwolnienia zatrzymanego.
Gorzej zakończyła się próba przemytu do obozu mydła do golenia. Z pozoru produkt niezbyt istotny, był całkowicie nieosiągalny dla więźniów legalną drogą. Także obywatele III Tysiącletniej Rzeszy o dziwo mieli niewielkie przydziały tego deficytowego produktu. Produkt załatwiał więzień-kierowca Leonard Jasiński. Został przyłapany na przemycie kilkunastu sztuk do obozu. Nieopatrznie zakupił je w jednej drogerii w Bydgoszczy, której współwłaścicielem był SS-Untersturmführer Krause: - który nie mógł zrozumieć faktu, że on sam otrzymuje jeden kawałek mydła do golenia rocznie, a przyjeżdża do Bydgoszczy taki Jasiński i otrzymuje mydło hurtem - skomentował Dolny we wspomnieniach. Za okradanie „nadludzi” z przydziałowego mydła trafił na kilka tygodni do oddziału karnego, co często kończyło się śmiercią.
Obozowy Ruch Oporu
W 1943 r. powstała bardziej zaangażowana struktura - Obozowy Ruch Oporu, z członków Samoobrony. Potulicki ruch oporu oparty był na strukturze „trójek”. Trzy osoby tworzyły komórkę, na której czele stał „trójkowy”. Dowódcą Obozowy Ruch Oporu był przedwojenny oficer, porucznik Alfred Chudecki. - Podstawą naszej konspiracji w warunkach obozowych był absolutny zakaz robienia jakichkolwiek notatek, a tylko ustne przekazywanie odbiorcy rozkazów organizacyjnych, co bez wątpienia uchroniło Obozowy Ruch Oporu przed dekonspiracją - opisał po wojnie Jerzy Sokołowski ps. „Sokół”. Członek samopomocy oprócz znajomości dwóch pozostałych z „trójki”, nie wiedział, kto jeszcze jest zaangażowany w ruch oporu. To miało ograniczyć skutki ewentualnej „wsypy”. Część członków miała doświadczenie konspiracyjne, bo przed aresztowaniem i zesłaniem do Potulic działała już w ruchu oporu, np. Związku Jaszczurczym. Potulicka samopomoc utrzymywała kontakty z Gryfem Pomorskim na Kociewiu oraz Szarymi Szeregami z Bydgoszczy i Torunia. Działalność nie zmieniła się, ale nabrała bardziej zorganizowanej formy. Ważną sprawą było pozyskiwanie informacji o zamiarach Niemców względem więźniów. W tym pomógł fakt, że Niemcy musieli posiłkować się w pracy biurowej coraz bardziej Polakami, gdyż w 1944 r. coraz więcej z nich trafiało na front. W wyniku takich zabiegów Jan Dolny trafił do biura Sonderreferatu (komórka Gestapo).
Klęski na froncie, zbliżający się front, wzmożenie aktywności polskiego ruchu oporu, wywoływały nerwowe reakcje Niemców. Wiosną 1944 r. w obozie przeprowadzono gruntowną rewizję: - we wszystkich barakach obozowych i obejmująca każdego więźnia w jego miejscu spania, nie przyniosła spodziewanego rezultatu. W akcji tej brali udział wszyscy funkcyjni SS-manni łącznie ze stukilkudziesięcioma wachmanami kompanii wartowniczej SS. Jak się później dowiedzieliśmy do gadatliwego wachmana, w obozie szukano broni notatek wskazujących na powiązania z partyzantami, aparatów radiowych, naturalnie bez żadnych efektów. Wypytywano się także, kto rozpowiada wiadomości o wojnie. Rewizja ta, trwała od 5-tej rano do 11-tej w nocy, a wydawanie posiłków obozowych, przynoszonych przez dyżurnych pod eskortą wachmana miało miejsce dopiero po zakończeniu rewizji w danym baraku, przy absolutnym zakazie wychodzenia więźniów z niego na teren obozu - opisał Dolny.
Przejęcie obozu
W styczniu szefostwo Obozowego ruchu oporu podjęło decyzję, że trzeba przygotować się do siłowego przejęcia obozu i uratowania pozostawionych w nim więźniów. Wydarzenia znane są ze wspomnień Jerzego Sokołowskiego. - Dowódca nasz, Alfred Chudecki, rozkazem przekazywanym każdemu osobiście, wyznaczył grupę członków ORO, w tym mnie, do pozostania i ukrycia się na terenie obozu w razie jego ewakuacji, lub do walki, gdyby Niemcy rozpoczęli zagładę obozu. Po wojnie dowiedziałem się, że Jarosław Rutkiewicz i Bruno Szulwic przenieśli na teren obozu 32 granaty ręczne i worek amunicji do automatów i pistoletów parabellum, pochodzące z transportu do magazynów Kompanii Wartowniczej SS. [...] Ewakuacja obozu zaczęła się rano 20 stycznia 1945 roku. Uciekłem z formującej się drugiej kolumny i ukryłem się na terenie obozowej kotłowni. Byłem świadkiem, obserwując przez szczeliny poszycia sufitowego nad kotłownią, przynoszenia do spalenia w piecach centralnego ogrzewania akt i dokumentów obozowych z Sonderreferatu i innych biur administracji obozowej. Zasługą jednego z palaczy, Józefa Mantaja, było selektywne ładowanie do pieców przynoszonych papierów. Ważne dla nas dokumenty kazał wrzucać przynoszącym je więźniom do pieca, w którym nie było ognia, natomiast inne papiery jak: rysunki budowlane z Bauleitungu, dokumenty z wydziału gospodarczego trafiały do ognia. W ten sposób zostały ocalone dokumenty, między innymi kartoteka więźniów obozu Potulice. Następnego dnia po ucieczce hitlerowców, tj. 21 stycznia, razem z Janem Szczepaniakiem uruchomiliśmy zastępcze zasilanie elektryczne z przenośnego agregatu spalinowego, dostarczając prądu do oświetlenia salki operacyjnej szpitala obozowego. Tego samego wieczora dotychczasowi więźniowie, chirurg dr Rochoń i asystujący mu dr Szafrański przeprowadzili pierwsze operacje rannych w działaniach wojennych z okolicy obozu. Łącznie w tych prowizorycznych warunkach wykonano kilkanaście poważnych operacji, ratując życie rannych cywilów Polaków, żołnierzowi niemieckiemu i dwu żołnierzom sowieckim. Następnego dnia uczestniczyłem w ramach Samorządu Więźniarskiego, składającego się głównie z pozostałych w obozie członków Ruchu Oporu, w powołaniu Milicji Obozowej i wszedłem w jej skład. Uzbrojeni byliśmy w automaty typu MP, parabellum krótkie i długie, dysponowaliśmy również ręcznymi karabinami maszynowymi, granatami ręcznymi, rakietnicami i pancerfaustami pochodzącymi z pozostawionych przez Niemców magazynów Kompanii Wartowniczej SS. Ustalone zostały stałe patrole dokoła obozu w dzień i w nocy. W tym czasie w obozie przebywało jeszcze kilkudziesięciu chorych i rannych cywilów oraz około setki dzieci i starców. Niezatarte wrażenie pozostawił widok łuny nad płonącym Nakłem, którą obserwowałem razem z Julianem Taczałą podczas mojego pierwszego w życiu nocnego patrolu z bronią, wypadu zwiadowczego daleko od obozu, na łąkach nad Kanałem Noteckim w zimowej scenerii, pieszo w głębokim śniegu. Były to pierwsze dni naszej Wolności. Okres bezkrólewia. W sąsiadujących z obozem miejscowościach: Nakle, Ślesinie, Peterku przez parę dni toczyły się intensywne działania frontowe z udziałem artylerii i czołgów. [...]
Duży oddział sowiecki zatrzymał się przy Obozie dopiero po paru dniach od ucieczki hitlerowców. Po dwu dniach już ich nie było, pojechali i pomaszerowali dalej na zachód.
Milicję zlikwidowano 22 lutego 1945 r.
BIBLIOGRAFIA
Dolny Jan, Wspomnienia z obozu w Stutthofie i Potulicach więźnia o numerze 9889 w latach 1940-1945, Gdańsk 2020.
Fragmenty wspomnień J. Sokołowskiego, [w]: Biuletyn Fundacji Archiwum Pomorskie Armii Krajowej Toruń, nr 2/33/97.
Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej - akta osobowe: Marta Aleksiewicz, Jerzy Sokołowski, Franciszka Szablewska.
Muzeum Ziemi Krajeńskiej w Nakle - wspomnienia: Stanisław Kamiński, Marianna Ptak zd. Kulczyńska.
Żywi i martwi o hitlerowskim obozie Potulice 1941 - 1945, red. T. Samselskiego, Bydgoszcz 1997.
mgr Mariusz Gratkowski
Muzeum Ziemi Krajeńskiej w Nakle
fot. Archiwum rodziny Dolny
Jan Dolny
fot. zbiór ZSP im. Dzieci Potulic w Potulicach
W tych „naczyniach” mieściła się dzienna porcja wyżywienia
fot. Muzeum Ziemi Krajeńskiej w Nakle
Obozem kierowali oficerowie SS
Głodowe racje i ciężka praca wykańczały więźniów.
Karty z numerami potulickich więźniów
Pałka kapo obozowego
Licencja CC-BY-NC.